Moja historia z pregabaliną
Dzień dobry!
Wszystko zaczęło się pod koniec 2021 r., kiedy rozpadł się mój związek i równocześnie straciłam pracę. Przez to wszystko nabawiłam się nerwicy i najprawdopodobniej depresji. Przewlekły stres spowodował u mnie brak chęci do życia, często płakałam i nie potrafiłam się niczym cieszyć. Krótko mówiąc – popadłam w totalna beznadzieję. Lekarz neurolog przepisał mi lek, który do dziś żałuję, że zaczęłam zażywać.
Była to pregabalina. Nie wiem, czy kiedyś o nim Pani słyszała, ale oprócz tego, że hamuje on stany lękowe, jest stosowany także przeciwpadaczkowo oraz przy zaburzeniach neurologicznych. Więc mówiąc skrótowo – hamuje wchłanianie wapnia do komórek nerwowych, przez co ograniczone jest wysyłanie neuroprzekaźników do nich.
Na początku byłam tym lekiem zachwycona. Czułam się wreszcie spokojna i nie martwiłam się wszystkim, jak wcześniej. Ale… No właśnie. I tu dochodzimy do momentu jego ciemnych stron. Niestety dopiero po kilku miesiącach zaczęłam je zauważać. A że działanie neuroprzekaźników jest utrudnione, to niestety, jak można się domyśleć stopniowo zaczynało być mi w życiu wszystko jedno.
Przestałam odczuwać smutek, ale co za tym idzie także radość. Stopniowo coraz bardziej traciłam motywację do podtrzymywania przyjaźni, czy mierzenia się z różnymi wyzwaniami.
Przestałam także wzruszać się przy oglądaniu filmów, czy czytaniu książek. Przez jakiś czas przyznam, że całkiem lubiłam ten stan….
Ale po czasie zauważyłam, że tak naprawdę przez niego częściowo przestałam żyć. To znaczy, niby żyłam, ale w takiej jakby mgle, przez którą coś tam niby widziałam, ale wiele rzeczy, jak emocje, jakby przestałam zauważać. A że mgła jest biała, to moje życie nie dość, że stało się niewyraźne, straciło większość kolorów.
Wpłynęło to także na moją koncentrację, zaczęłam mieć nawet problemy z wysławianiem się, z pamięcią, w wyniku czego zaczęłam niezbyt dobrze radzić sobie w nowej pracy, czego skutkiem było to, że nową szefową nie zapałała do mnie sympatią (i wcale jej się nie dziwię), musiałam, więc stamtąd odejść.
Teraz pracuje zdalnie, jednak nie zarabiam już tak dobrze, jak w poprzednim miejscu.
Na mój nowy związek również nie wpływa to dobrze i nie jestem pewna, czy przez to przetrwa, bo pregabalinę niestety biorę do dzisiaj.
To tak w wielkim skrócie, można jak widać można jednak powiedzieć, że ten lek częściowo zniszczył mi życie… Teraz staram się schodzić z niego stopniowo pod nadzorem psychiatry. Chodzę również do terapeuty, co bardzo mi pomaga. Jednak rzucenie tego świństwa nie jest tak proste, jak myślałam… Ostatnio zabrakło mi tabletek, których nie brałam dwa dni i wpadałam w dygot. Do tego stopnia, że kiedy wieczorem dostałam kod recepty, musiałam w nocy jechać po niego w nocy do apteki całodobowej. Ale przez te dwa dni, po raz pierwszy od dawna szczerze się rozpłakałam. Mówi się, że łzy, to coś niedobrego, ale poczułam wtedy wielką ulgę, pewnie z powodu, że wcześniej nie potrafiłam płakać już od miesięcy…
Z kolei związek z moim byłym partnerem również po części (choć nie tylko, bo przyczyn było kilka) rozpadł się przez leki. A dokładniej antydepresanty, które zaczął wtedy brać i naprawdę bardzo się zmienił. Oprócz problemów, które mieliśmy, oddaliliśmy się wtedy bardzo od siebie i to był chyba ten przysłowiowy gwóźdź do trumny…
Ale nie przedłużając – na swoim przykładzie mogę potwierdzić, że leki psychiatryczne zażywane długotrwałe niszczą życie. Mam nadzieję, że jest jednak dla mnie jakaś nadzieja i kiedyś wróci dawna ja.
Alina